To tyle z mojej strony :) Rozdział się produkuje, chyba dodam go wcześniej niż poprzedni.
piątek, 5 lipca 2013
Zwiastun
Cześć :) To jeszcze nie rozdział trzeci, ale mam dla was coś specjalnego: otóż zwiastun zrobiony przez Miss Kukardkę! Bardzo jej dziękuję. Mi zwiastun bardzo się podoba, a wam?
środa, 3 lipca 2013
Rozdział 2 „Niezapowiedziany gość”
Uśmiechnęłam się, obracając w
palcach banknoty. Dał mi trochę więcej niż 150.
Siedziałam w salonie w swoim domu na
białej, obitej skórą kanapie. Za oknem przysłoniętym długą, białą, powiewającą
przy nawet leciutkim podmuchu wiatru padał deszcz. Typowo londyńska pogoda.
Przed kanapą stał stolik do kawy, na którym położyłam magazyn „Cosmopolitan”,
otworzonym już na najnowszych trendach tego iście „ciepłego lata”. Czarny,
plazmowy telewizor zawieszony na ciemnoszarych ścianach nadal był włączony.
Grał już chyba drugą dobę, a ja nie mogłam znaleźć pilota. Jak dobrze, że mam
dźwiękoszczelne drzwi w swoim pokoju, bo by mi mózg pękł. Szczególnie po
wczorajszej wizycie w domu nieznajomego. Czułam się okropnie po butelce whisky,
w sumie to już większość jej wyrzygałam. Jak dobrze, że dzisiaj pogoda jak pod
kloszem, nie dałabym rady nigdzie iść. Chyba źle reaguję na alkohol, ale jednak
to, że nie pamiętałam nic ze stosunku pomogło mi to znieść.
Wzięłam telefon do ręki, który zaczął
mi wibrować w kieszeni shortów. Nie miałam siły ich wczoraj zmieniać.
- Halo? – wymruczałam do słuchawki.
Odezwał się jakiś męski głos.
- Witam. Jest gdzieś w pobliżu
Harry? – zapytał. Otworzyłam oczy i ziewnęłam.
- Jaki Harry? – jęknęłam. Chciałam już
mieć spokój. – Tu nie ma żadnego Harrego. To musi być jakaś pomyłka.
- Jeżeli tak, to bardzo przepraszam
– burknął wreszcie rozmówca i rozłączył się. Spojrzałam na numer. „Niall”.
Zaraz… Ja nie znam żadnego Nialla. Ż-a-d-n-e-g-o. Obróciłam w dłoni komórkę.
Wydaje mi się, że jest taka sama jak moja. Ale tapeta inna. Weszłam w SMSy. I
one także. O cholera. To telefon kogoś innego. Ja pierdzielę. Głowa opadła mi
na miękkie poduszki. Dobra. Zadzwonię na swój numer i wyjaśnię sprawę. Nic
trudnego. Wybrałam cyfry na klawiaturze telefonu i nacisnęłam zieloną
słuchawkę. Jeden sygnał. Dwa. Sześć. Po bodajże dziesiątym odebrał tajemniczy
ktoś.
- Dzień dobry, chyba mam pana lub
pani telefon. Nie wiem, jak to się stało – zaczęłam gadać.
- Ok, rozumiem – odparł ze śmiechem
chłopak. – Spotkajmy się pojutrze w tym parku na Victoria Street, dobra? O 2:10
p.m, pasuje?
- Tak – odpowiedziałam i rozłączyłam
się. Sięgnęłam po czasopismo i nie mając nic lepszego do roboty, zaczęłam je
wertować.
Sen przerwał mi dzwonek do drzwi. Rodzice mieli przyjechać dopiero w drugi
miesiąc wakacji, pomyślałam, zerkając na kalendarz. Pośpiesznie poprawiłam
koński ogon i doczłapałam się do drzwi. Zerknęłam przez wizjer. Babcia Cassie.
Co ona tu robi? Otworzyłam wejście i zobaczyłam powód, dla którego tu przyszła.
Bawił się właśnie zabawkowym samochodzikiem.
- Babciu, ty chyba…
- Tylko na dwa tygodnie skarbie! –
jęknęła staruszka. – Oczywiście ci zapłacę…
Już otworzyłam usta, żeby odmówić,
ale słowo „zapłacę” mnie zainteresowało.
- Ile? – zapytałam.
- 100 za godzinę, może być? – widać
babcia musiała być mocno zdesperowana, skoro dawała mi okrągłą stówkę.
Uśmiechnęłam się.
- Wystarczy. Jak się nazywa? –
wskazałam na dziewczynkę. Coś czułam, że raczej nie lubi lalek, kucyków i różu.
Ja nigdy nie bawiłam się samochodzikami. To nie była moja bajka.
- Jennifer. Bernadette, nawet nie
wiesz, jaka jestem ci wdzięczna!
Dwanaście
godzin, po sto funtów za każdą. Może być nieźle. Gdy babcia odeszła, zaprosiłam
Jenn do pokoju. Dziewczynka miała ładne blond loki, a oczy koloru kawy z
mlekiem. Podłużna twarz, wydatne kości policzkowe, zarumienione od zimna
policzki. Miała ładny kolor skóry, niezbyt opalony, coś pośrodku. Ubrana była w
czerwony płaszczyk i krwiste conversy.
- Ładna sukienka – szepnęła
nieśmiało. – Od Chanel?
„Jaka sukienka?” już miałam zapytać,
gdy zobaczyłam moją kwiatową kieckę na oparciu kanapy. Wczoraj ją prasowałam,
no tak. Rzeczywiście, młoda zgadła markę.
- Tak – odpowiedziałam ostrożnie. –
Jestem Berna. Lubisz modę? – zapytałam.
- Bardzo – odparła – a ty?
- Też – uśmiechnęłam się do Jenn. –
Lubisz bawić się lalkami? – tu pokręciła przecząco głową.
- Są sztuczne jak… - zniżyła głos do
szeptu – galerianki.
O matko, tu też?! Jednak po chwili
namysłu przyznałam jej rację. To dziwne, ale…
- Tak – mruknęłam – Galerianki są
sztuczne.
wtorek, 25 czerwca 2013
Rozdział 1 „W celach wyższych”
Louis.
Co mogę o nim powiedzieć? Idealny chłopak, rozchwytywany w LEHS jak świeże
francuskie rogaliki. Jestem szczęściarą, że mam takiego partnera. Wysoki,
przystojny, zielonooki szatyn był nie tyle miły, pomocny i troskliwy, ale
jeszcze koszmarnie romantyczny. Na co dzień grał w szkolnej drużynie piłki
nożnej jako obrońca i był nawet jeszcze bardziej ważny (dla dziewczyn, a
jakżeby inaczej) na boisku niż cała reszta zawodników. W szkole był
inteligentnym uczniem, zbierającym same czwórki i piątki. Jego rodzice znali
każdego, kogo trzeba było znać, by wspiąć się na wyżyny chwały, przez co
zostali najbogatszą rodziną w całym Londynie. Był tak cholernie idealny, że aż
nudny. Trzeba jednak brać to, co dają, czyż nie?
-
Jedno frapee poprosimy – powiedział do rudowłosej kelnerki – z dwoma słomkami i
szaszłyki owocowe z grilla.
-
Już podaję – wymruczała i spłonęła rumieńcem, a zaraz potem zniknęła za barem.
Siedzieliśmy w kawiarni Starbucks przy samym oknie od sufitu do ściany. Takie
są teraz bardzo modne, więc nawet tutaj je zamontowano.
-
Mam dzisiaj mnóstwo do roboty – powiedziałam. – Tak więc wypijemy tylko te
frapee i już pójdę, nie gniewaj się.
-
Pomóc ci w czymś? – zapytał z troską w głosie. Mógłbyś mi wypchać biustonosz kasą, pomyślałam i zaraz skarciłam
się w duchu za te myśli.
-
Nie, dzięki. – kelnerka podała nam pod nos frappe i szaszłyki. Zaczęłam powoli
pić. To romantyczne, ale Lou robi tak codziennie, przez co już nie widzę w tym
tego uroku. Oderwałam się od zielonej
słomki i sięgnęłam po przekąskę. Truskawki w połączeniu z bananami z grilla
smakowały przepysznie. I dziwnie świeżo. Pewnie dla Louisa kelnerka kazała
podać tą najlepszą porcję.
-
I jak ci smakuje? – zapytał z uroczym uśmiechem, drapiąc się po karku.
Odwzajemniłam gest.
-
Wyśmienite, skarbie – szepnęłam i przechyliłam się przez stół, żeby go
pocałować. Przejechałam językiem po jego wargach. Może nie będzie tak źle, coś
zarobię, ale z tym bankiem to była pomyłka. Bo czy chcę ten ideał i przy okazji
reputację ryzykować dla ubrań? Pff… Przecież ciuchy są ważne.
-
Ja już będę lecieć, Louis. – podniosłam się z krzesła i wychodząc, musnęłam
wargami jego policzek. Czułam się dziwkarsko. Kiedy weszłam do wielkiej
galerii, cicho jęknęłam. Dziwka.
Cóż,
moje ubranie w lecie było całkiem naturalne. Miałam na sobie krótki top, zakończony
tuż pod piersiami, pokazujący płaski brzuch i jeansowe szorty, które również
ukazywały szczupłe nogi. Jak dobrze było chodzić na siłownię, żeby teraz tak
wyglądać! Na stopach były japonki, jednak w torebce schowałam czerwone,
wysokie, wyzywające szpilki. Zaznajomieni na pewno od razu zauważą, że jestem…
że oddaję swoje ciało w celach wyższych. Tak ładniej brzmi. Jeszcze rozpuściłam
włosy, by ułożyły się w seksowne fale. Myślę, że jest ok. Wjechałam po ruchomym
chodniku do miejsca, do którego klientele o zdrowych zmysłach omijali szerokim
łukiem. Miejsce to, zwane „wylęgarnią” jest najlepsze dla tych, które chcą
zarobić, a także dla tych, którzy chcą się zabawić. Jeżeli wiecie, o co mi
chodzi. Ogólnie, ochrona w tym sklepie na wylęgarnię nie zwraca uwagi –
podsłuchałam kiedyś, jak mówili, że to tylko dziwki. Wzdrygnęłam się. Nie będę dziwką.
To tylko chwilowe. Nagle jakiś chłopak, wyższy ode
mnie złapał mnie za rękę. Ha! Już pierwszy klient!
-
Ile bierzesz? – szepnął uwodzicielsko. Nie myślałam o tym. Na razie może 150
funtów…?
-
150 – mruknęłam.
-
Ostro jedziesz – burknął. – Obyś była dobra. – wepchnął mi w spodenki zwitek
kilku banknotów. Wsiadłam w samochód i dojechaliśmy do, zapewne jego, domu. Nie
rozglądałam się, tylko od razu przeszliśmy do rzeczy. Muszę wam wyznać, że… to
nie jest pierwszy raz. Lou pozbawił mnie dziewictwa, więc wprawę jaką taką
miałam.
Najpierw
powiedziałam, że lepsza jestem po kilku drinkach. Może kiedy alkohol mnie
zaślepi, nie będę już zwracała uwagi na to, że uprawiam seks z obcym facetem.
Więc on dał mi nawet całą butelkę whisky, którą szybko opróżniłam. Nie czułam
się po tym najlepiej, ale jednak pomogło. Ostatnie, co pamiętam, to jego tatuaż
motyla na brzuchu i namiętne całowanie.
Od autorki: Może za szybko to zrobiłam, ale od razu mówię, że w pierwszych rozdziałach wydarzenia będą się popychać, przepychać i co tam jeszcze. Jak szablon i rozdział?
sobota, 22 czerwca 2013
Prolog „Jak to się zaczęło, czyli cholerna karta kredytowa”
-
Patrz na ten tyłek – wymruczała Elena. – Nie no, śliczny.
Dwie
nastolatki siedziały w kawiarni i piły cappuccino, nie oszczędzając przy tym
głośnych komentarzy na temat mężczyzn w środku.
-
Berna, co jest? – westchnęła wreszcie blondynka, przygryzając pomalowane
czerwoną szminką wargi. – Już nawet nie śmieszy cię gruba Beth. Boże, po co za
nami przylazła? – dodała. Druga dziewczyna uważnie wertowała nowy egzemplarz
magazynu „Glamour”.
-
Widzisz te cudne buty? Muszę je kupić. – Berandette odwróciła czasopismo w
stronę koleżanki i wskazała palcem szare adidasy na koturnie.
-
Berna! – przerwała jej niebieskooka. – Te buty fakt, są śliczne, ale co się
dzieje?
-
Nie mam po prostu nastroju, ok? – warknęła piętnastolatka.
-
Akurat. Nastrój na naśmiewanie się z Beth zawsze masz – odburknęła.
-
Nie zawsze – odparła spokojniejszym tonem czarnowłosa, wrzucając do torby ową
„lekturę” i palcami z pomalowanymi na ciemny kolor paznokciami zaczęła zgarniać
włosy, by w końcu zrobić z nich wygodny, tak zwany kok baletnicy.
-
Pożycz lusterko – powiedziała po kilku minutach ciszy. Elena powoli podała jej szkło,
a nastolatka dokładnie obejrzała się. Oczy koloru czekolady, podkreślone
czarnym eyelinerem nadal wyglądały tak samo dobrze jak rano. Usta pomalowane
błyszczykiem również. Berna spojrzała na swoje ubranie. Biała koszulka z
napisem „i can fly” na ramiączkach, czarne shorty i beżowe lity z ćwiekami
idealnie podkreślały jej wygląd. Wkrótce dziewczyna oddała koleżance lusterko.
-
Jak wyglądam? – upewniała się nastolatka.
-
Pięknie. Jak zwykle – westchnęła Elena. – Czemu pytasz?
-
Bo Lou tu jest – syknęła dziewczyna. – Właśnie idzie do naszego stolika.
Blondynka odwróciła się i
rzeczywiście: chłopak Bernadette szedł w ich stronę. Brązowooka uśmiechnęła się
promiennie. Louis, zielonooki przystojniak z postawionymi na żel jasnymi
włosami pocałował piętnastolatkę na powitanie. Miał osiemnaście lat, co według
matki Berny było „niemoralne”. To tylko
trzy lata, mamo – tłumaczyła wtedy dziewczyna. Nastolatka taka jak ja musi mieć starszego chłopaka. To niepisane prawo
London's Elite High School.
-
Cześć, kochanie – przywitał się Lou. Elena dyskretnie się „ulotniła”.
-
Cześć – Bernadette sięgnęła po swojego croissant’a. Już miała zapytać, jak on
się czuje, bo w końcu nie było go w szkole trzy dni, pojawił się dopiero na
zakończeniu roku, gdzie nie mieli czasu pogadać, gdy nagle ktoś przysłał jej
SMS. Otworzyła go.
BANK ZABLOKOWAŁ KONTO
NR 6789 0960 3001 5283
NIEMOŻLIWOŚĆ
WYKONANIA TRANSKACJI
Dziewczyna
uniosła brwi. Jak do tego doszło? Jak?! Była teraz spłukana. Nie powie
rodzicom, co to, to nie. Musi być inny sposób na zdobycie pieniędzy na ciuchy…
I jest.
Może zostać galerianką.
piątek, 31 maja 2013
Subskrybuj:
Posty (Atom)